Nie wypada być pegazem

Bo generalnie to w dzisiejszych czasach bycie pegazem jest trudne. Jakby sama niebieska sierść i kopytka nie przeszkadzały wystarczająco w codziennym funkcjonowaniu...

Pegaz na mikrobiologii - czyli czym się różni lekarz od wiedźmina

Nauka na mikrobach ogranicza się do dwóch podstawowych, niemalże egzystencjalnych pytań, z którymi prędzej czy później musi się zmierzyć każdy adept sztuki medycznej, praktykujący lekarz a także wiedźmin czy inny eksterminator...

Sen

Topos teatrum mundi w wersji kopytnej oraz sztuka improwizacji.

Dzień z życia praktykanta #4 - okiem Skaja

Na praktyki po czwartym roku przywiało nas ze Skajem na dwa różne oddziały. Ja swoich jeszcze nie zacząłem, ale za to on zaoferował się, że coś skrobnie. No i skrobnął. Nawet się nie domyślacie, jak ciężko było mi odczytać jego odręczne (odkopytne?) pismo...

Saksofon, jakiego nie znacie

Generalnie większość ludzi wie, albo przynajmniej kojarzy, że instrument, o którym mowa zyskał swoje miano od nazwiska swojego pierwszego konstruktora. Z Saxa to w ogóle niezły numer był...

środa, 28 grudnia 2016

Pegaz na elementach profesjonalizmu – czyli „ciężar odpowiedzialności... studenta?” – #2

 
Profesjonalizm? Oj tam, oj tam... Chcę być jak doktor HAŁS!
Tak, mamy taki przedmiot na piątym roku. Nie śmiać się. Ej, ty też nie! To bardzo nieprofesjonalne z waszej strony. Oczywiście, że taki przedmiot jest bardzo potrzebny. Dlaczego? Bo mamy z niego zaliczenie, więc to musi być ważny przedmiot. Ot, co! Poza tym gdyby elementy profesjonalizmu nie były tak ważne dla naszej przyszłej pracy, to te godziny zamieniono by nam na medycynę ratunkową, na której zdążyliśmy tylko powtórzyć algorytm pierwszej pomocy z liceum i trochę popompować fantomy. Ewentualnie na dodatkowy angielski medyczny, skoro ilość godzin przedmiotów humanistycznych musi się zgadzać. Proszę? Że niby jeszcze im byśmy wyemigrowali? Ćśśś... Ja nic nie wiem.

No. W każdym razie to była taka kilkugodzinna pogadanka z psychologiem i dyskusja w grupie. Na przykład kazali nam wypisać na karteczkach, jakie cechy powinien według nas mieć profesjonalny lekarz, a potem uszeregować je w grupach według ważności. Co się bardziej liczy: empatia czy może zdrowy styl życia? A może pokora? To są prawdziwe dylematy lekarza praktyka, a nie jakieś tam ekagie czy inne fizjololo.
 Chociaż... z drugiej strony nie możemy ze Skajem powiedzieć, żebyśmy się specjalnie wynudzili podczas tych paru godzin. Jak już zmuszono naszą grupę do wymiany poglądów, okazało się, że pod sformułowaniem „partnerska relacja z chorym” każdy rozumie coś trochę innego, a niewybaczalnym faux pas w niektórych sytuacjach może się okazać noszenie zbyt drogiego zegarka. Tylko szkoda, że dla studentów to wciąż jeszcze problemy mniej lub bardziej oderwane od rzeczywistości. Nawet jeśli od tej rzeczywistości dzieli nas już coraz mniej egzaminów do zaliczenia.

Tymczasem taki niepozorny niebieski pegaz w kitlu przemykający na co dzień przez szpitalne oddziały w towarzystwie grupki studentów ma całkiem sporo własnych dylematów, z którymi musi się zmierzyć. Mniej więcej cztery lata temu poruszyłem tu temat ludzi oczekujących od świeżo upieczonego studenciaka na pierwszym albo drugim roku porad medycznych. Teraz, po paru latach spędzonych na uniwersytecie, dylematów tylko przybyło. Coraz ciężej Skajowi zasłaniać się niewiedzą, bo zadawane pytania z reguły mniej lub bardziej pokrywają się z tym, co miał na zajęciach, a każde z nich ma w zwyczaju traktować jak osobiste wyzwanie. Każdy lubi błysnąć erudycją, wiadomo.

Pomijam nawet takie oczywistości, jak bezwzględny zakaz udzielania pacjentom w informacji o ich stanie zdrowia, gdy mamy zajęcia w szpitalu. Chociaż mieliśmy na drugim roku taki przypadek – w pierwszym tygodniu zajęć klinicznych w dodatku na oddziale miłościwie nam panującego dziekana – kiedy jedna z koleżanek niechcący poinformowała pacjenta, że może mieć raka nerki. Tego typu faux pas na szczęście nie zdarzyło się już nigdy więcej, a przynajmniej o niczym podobnym nie słyszeliśmy.

Z samego Skaja też żaden gieniusz, chociaż wpadki miał mniej spektakularne. Na przykład ostatnio znajomy wysłał mu tomografię swojej głowy celem sprawdzenia, czy jest poprawnie zrobione. Bo że się chłop połamał, to wiedział i bez tomografii. No to sobie niebieski pegaz zerknął w myśl zasady „pomóc nie pomoże, ale popatrzeć zawsze można”. Koniec końców zobaczył szczelinę złamania żuchwy tam, gdzie jej nigdy nie było i w dodatku po złej stronie. Dopiero jakiś czas później poprawił mu się humor, jak na ortopedii dziecięcej usłyszał od prowadzącego, że lekarze zaraz po studiach przeprowadzają zwykle nawet do 80% błędnych diagnoz na podstawie zdjęć RTG.
Niemniej źle ocenić stronę to wciąż trochę kiepsko...
Złośliwi powiedzą, żeby zamiast próbować się wymądrzać, wracać do książek... i będą mieli rację. Tylko co w sytuacjach, kiedy znamy, albo jesteśmy prawie pewni odpowiedzi na nurtujące naszych rozmówców pytania? Czy mimo to nic nie mówić i tylko odesłać do prawdziwego lekarza? A może jednak warto podzielić się najpierw naszymi spostrzeżeniami, skoro już jesteśmy o nie pytani? Co w sytuacji, kiedy bliskie nam osoby odmawiają konsultacji z lekarzem?

Nasz wspólny kolega opowiadał ostatnio, jak jedna z jego ciotek podczas jakiegoś rodzinnego zjazdu wspomniała, że czasem „pobolewa ją serce”. Dopytana w miarę dokładnie opisała książkowe objawy bólu wieńcowego i oczywiście odmówiła wizyty u kogoś z dyplomem. Szansa na to, że przemówi się takiej do rozsądku – praktycznie zerowa (wiem, co mówię, mieszkam w domu z antyszczepionkowcem). Warto próbować? Albo ważniejsze pytanie – czy dobrze się będę czuł/czuła, jeżeli odpuszczę?

Kolejna historia. Na trzecim roku Skaj dostał wiadomość od znajomej. Podczas rutynowej operacji bliskiej jej osoby doszło do powikłania w postaci ciężkiej hiponatremii*. Nasz pegaz został wprost zapytany, jak bardzo poważny jest ten stan. No więc bardzo: może prowadzić do obrzęku mózgu, a w konsekwencji nawet do śmierci. Tylko jak powiedzieć coś takiego komuś, kto i tak odchodzi już od zmysłów i nie ma zresztą na nic wpływu? Tym bardziej, że udzielanie informacji rodzinie pacjenta należy do lekarza prowadzącego.

Zawsze można się zasłaniać magicznym „przecież jestem dopiero na studiach”. Niestety problem Skaja jest taki, że za półtora roku już nie będzie, a z medycyną będzie się stykał także poza swoim oddziałem w szpitalu. I z całym szacunkiem do pani psycholog, na drogie zegarki jeszcze długo naszego pegaza nie będzie stać, a jeśli chodzi o tak zwane „umiejętności miękkie”, nie da się ich nauczyć za pomocą trzygodzinnego wykładu.

Pewne rzeczy każdy musi sobie sam wypracować. Nauczyć się na błędach. Trochę teorii na pewno w tym nie zaszkodzi, jednak czy w takiej formie, w jakiej zostało to nam zaserwowane... Można by polemizować.

----------------

*hiponatremia - niedobór jonów sodu w surowicy krwi. Opisywana sytuacja na szczęście skończyła się dobrze ;)

----------------

Aha, i spóźnione życzenia z okazji świąt Bożego Narodzenia ode mnie i od Skaja <3
...i jako że jest mała szansa na spłodzenie przeze mnie czegoś nowego przed Sylwestrem, wesołego nowego roku! Może ogólny wydźwięk tego wpisu nie był zbyt optymistyczny, ale to nie znaczy, że w 2017 powinniśmy się skupiać tylko na tym, co nie jest takie, jak byśmy chcieli, czego Wam i sobie życzymy.
~Ojtam i Skaj 

sobota, 17 września 2016

Dzień z życia praktykanta #5 – baby don't cry

Niezwiązany z tematem wakacyjny kuc plażowy
Skaj, mimo że panicznie boi się dzieci przed ukończeniem trzeciego roku życia, a te starsze go irytują, generalnie lubi małych pacjentów. Nie potrafił mi tego wytłumaczyć, chociaż osobiście myślę, że to przez to, że sam jest strasznie dziecinny. Nawet jak na małego niebieskiego pegaza.

Oczywiście, że dzieci nie gryzą. Każdy to wie – powtarzał sobie pierwszego dnia praktyk, wchodząc ostrożnie do dziwnie pustej izby przyjęć oddziału pediatrycznego i rozglądając się w poszukiwaniu jakiegoś członka personelu medycznego. Znajdował się (Skaj, nie członek) w północnym skrzydle budynku: na samym końcu, tuż przy lądowisku dla helikopterów. Można się tu było dostać na dwa sposoby: błądząc po labiryncie korytarzy i klatek schodowych wielkiego szpitala pamiętającego jeszcze czasy pierwszego sekretarza KC PZPR, Bolesława Bieruta, oraz znacznie szybciej starą drogą asfaltową okrążającą cały kompleks budynków, kończącą się akurat pod drzwiami, przez które przeszedł przed chwilą nasz pegaz.

Parę sekund później był jednak zmuszony zrewidować swoje informacje na temat małoletnich przedstawicieli gatunku Homo sapiens, gdy do jego uszu dobiegł przeszywający krzyk brzmiący, jakby w pokoju zabiegowym właśnie obdzierali kogoś ze skóry. Za pomocą obieraczki do ziemniaków.

Jak się potem okazało, autorem owego porannego performansu był dwuletni Patryk, któremu trzeba było pobrać krew – pacjent tyleż niewdzięczny co nieciekawy, bo miał tylko biegunkę i niedługo został wypisany do domu. Niemniej następne dwa tygodnie praktyk nie obfitowały w bardziej interesujące wydarzenia.

Wręcz przeciwnie.
Ktoś mógłby zapytać: „Dlaczegóż to?”. Szczególnie, że zaledwie dwa tygodnie wcześniej, na intensywnej terapii, miało się pełne kopytka roboty i mało czasu na nudę. Czyżby to spisek? Nawał roboty, który kazał wszystkim na oddziale traktować narybek studencki jak irytującego pięcioletniego kuzyna z Brzeska? A może nadopiekuńczość rodziców, którzy nie pozwolą nawet spojrzeć na swoje Dżesiki i Brajanki bez uprzedniego okazania prawa do wykonywania zawodu i dwóch doktoratów?

Otóż nic bardziej mylnego: lekarze (choć z jednym zrzędliwym wyjątkiem) byli bardzo mili, a rodzice bardzo dobrze współpracowali z całym personelem. Powód okazuje się bardziej prozaiczny: oddział świecił pustkami i po prostu kompletnie nic się nie działo. Pierwszego dnia na odcinku naszego pegaza było... jedno dziecko (na 20 łóżek!). Potem dwoje, troje, nie więcej. Większość z biegunką albo tak zwaną trzydniówką. Bo to odcinek do drugiego roku życia był. No i tych paru pacjentów trzeba było jeszcze dzielić z pięciorgiem stażystów. Koniec końców Skaj czuł się jak na zajęciach klinicznych w roku akademickim, z tym że było nudniej. Przynajmniej kanapa w dyżurce była wygodna...

Dzieciaki w ogóle nie są takie złe. Fajnie mieć pacjenta, do którego w większości przypadków można zwracać się po imieniu. Z drugiej strony z takim kimś często rozmawia się za pośrednictwem rodziców – czy to ze względu na brak umiejętności komunikacji, czy na wrodzoną nieśmiałość do strasznych postaci w białych fartuchach, bo – no właśnie – dzieci mają też to do siebie, że często boją się lekarzy. Najgorzej jest z niemowlakami, które z reguły na wszystkich obcych reagują włączeniem syreny alarmowej. Ciężko to zignorować, szczególnie że taki płacz dziecka, poza sprawianiem, że nawet najmilszy pegaz czuje się jak największy potwór, stymuluje konkretne prymitywne ośrodki w mózgu odpowiedzialne za reakcję na zagrożenie.
Za to jak taki dzieciak się do ciebie uśmiechnie...
Generalnie gdy wchodząc do sali, widzisz, jak kilkuletnia dziewczynka na twój widok przerywa zabawę i wtula się kurczowo w mamę, przed twoimi oczami przewijają się najgorsze scenariusze. Z tego powodu, gdy po krótkiej perswazji zakładasz rękaw sfigmomanometru na niepewnie wyciągniętą rączkę i zaczynasz pompować powietrze, w jednej chwili uczysz się mierzyć ciśnienie najdelikatniej na świecie.

I w sumie tyle... takie kolejne szkolenie z tak zwanych umiejętności miękkich. Tylko że zamiast znowu narzekać na bezsens praktyk wakacyjnych, podczas których większość czasu spędza się podpierając ścianę lub grzejąc kanapę w dyżurce, doszliśmy ze Skajem do wniosku, że może właśnie o to w tym chodzi. Oczywiście pomijając wszystkie kwestie braku szacunku do naszego czasu czy lekceważenia studentów przez lekarza. Może od tego, żeby nauczyć nas leczyć, są przede wszystkim zajęcia kliniczne? Praktyki z kolei pozwalają nam zasadzie osmozy wchłonąć trochę medycznej codzienności zamiast kolejny raz zbierać wywiad i przeprowadzać badanie pacjenta w sześcioosobowej grupie. A codzienność jest... wiecie, szału ni ma.

czwartek, 1 września 2016

Dzień blogera 2016

Tak, jest takie coś. Dokładnie 31 sierpnia i wczoraj przesadziliśmy trochę ze świętowaniem, więc dzień później niż planowałem zamiast zwykłego posta o życiowych perypetiach niebieskiego studenta medycyny, postanowiłem przybliżyć wam moje i Skaja ulubione blogi, które można na co dzień zobaczyć na pasku po prawej stronie tekstu. Zatem bez zbędnych wstępów zaczynamy. Kolejność na poniższej liście jest oczywiście losowa.

1. Będąc młodym lekarzem
To bardziej portal niż blog, niemniej jego główna siła to właśnie masa ciekawych opiniotwórczych artykułów na tematy medyczne i okołomedyczne. Przydatny zarówno żeby być na bieżąco z aktualnymi problemami trawiącymi nowe pokolenie w służbie zdrowia, jak i dowiedzieć się czy warto obejrzeć "Patcha Addamsa"z Robinem Williamsem w roli głównej.




2. Fowl Language Comics
Krótkie komiksy o rodzicielstwie. Skaj uwielbia humor Briana Gordona i to z jakim dystansem podchodzi do swojej roli jako ojca dwójki dzieci. Ten blog potrafi przekonać, że bycie dorosłym nie jest takie straszne jak czasami może się wydawać. A mnie dodatkowo zainspirował do spróbowania swoich sił jako rysownik na swoim własnym blogu.





3. Bóg Honor & Rock 'n' roll
Czy katolik może prowadzić bloga? Można, jeszcze jak! Na Mateusza Ochmana w internecie natknąłem się na pierwszym roku studiów, gdy razem z Tomaszem Adamskim prowadzili kanał "Bez Imprimatur" na Youtube. Potrafi mówić o Kościele prosto i odważnie a jego komentarze zawsze celnie oddają samo sedno sprawy. Jest dla mnie też wzorem do naśladowania, jeśli chodzi o pisanie artykułów (zresztą razem z innymi wymienionymi w tym zestawieniu). To co jednak najbardziej imponuje mi w tym człowieku, to jego autentyczna wiara, którą widać zarówno w jego tekstach jak i innych aspektach jego działalności.

4. Odium humani generis
Blog wspomnianego wcześniej Tomasza Adamskiego, który mam przyjemność czytać od samego początku jego powstania. Często kojarzony z Youtubem i swoją cotygodniową serią SPAM, w której bezlitośnie obnaża brak profesjonalizmu (łagodnie mówiąc) antyklerykalnych mediów. Jego teksty są inteligentne i ostre w przekazie, a jednocześnie potrafią poruszyć do głębi i skłonić czytelnika do refleksji nad swoim postępowaniem. Chyba właśnie pod jego wpływem zacząłem pierwszy raz myśleć poważnie o swoim własnym miejscu w blogosferze, jeszcze na długo przed powstaniem DZP.

5. Medyczno-prozaiczne życie
Blog studentki trzeciego roku (w momencie, kiedy piszę te słowa) na kierunku lekarskim. Ta strona ma swoją duszę, a teksty pisane przez Lu oprócz medycznej codzienności przybliżają mi świat tradycji prawosławnej, z którym nie stykam się na co dzień. Autorka nawet ze zwykłego wyjazdu na wieś na święta potrafi skomponować niezwykle ciekawy i wciągający post - bo medycyna medycyną, kariera karierą, ale w tym całym zabieganiu dobrze jest czasem znaleźć czas na pogawędkę z babcią przy kubku herbaty, tudzież poudzielanie się w okolicznym chórze parafialnym czy kurs języka migowego.

6. Medycyna z mojej perspektywy
Kolejny blog medyczny na tej liście. Teksty doktora doma są naprawdę profesjonalnie napisane i praktycznie czytają się same. Bo widzicie, o ile sama tematyka większości postów podpada dla mnie pod kategorię nihil novi sub sole, tutaj nawet najbardziej oklepany temat o praktykach po pierwszym roku stanowi dobrą rozrywkę, a wierzcie mi - trochę tych postów różniących się tylko składnią poczytałem na róóóóżnych blogach.

7. Pacjent polski
Krótkie autentyczne anegdoty z życia pracowników służby zdrowia. Jedyną wadą tego bloga są zbyt rzadko dodawane nowe posty.








8. Kącik Kiciputka
Dobry humor rysunkowy oraz teksty o przeróżnych sprawach prezentujące punkt widzenia prawie zawsze zupełnie odwrotny od mojego. Muszę jednak przyznać Kiciputkowi, że swoje stanowisko zawsze dobrze argumentuje i potrafi dać mi do myślenia.






9. Kuc Filolog
Od jakiegoś czasu blog wydaje się martwy, a szkoda. Kuc jest bezkompromisowy i bezpośredni, a przede wszystkim szczery. Można u niego znaleźć zarówno takie rzeczy jak poradnik do całonocnego picia dla osób, które dopiero zaczynają swoją przygodę z alkoholem jak i recenzje książek, refleksje na temat życia i współczesnej kultury czy felietony na temat wyższości Bukowskiego nad Hemingway'em. To człowiek, który wie o czym pisze i zachęca, żeby nie powtarzać ślepo za nauczycielką języka polskiego "Słowacki wielkim poetą był". Zamiast tego po prostu czytać. Dużo.

10. Gry filmy i inne
Niszowy blog z recenzjami. Szkoda, że trochę mało w nim "filmów i innych", jednak Paweł Jankowski wydaje się przyciągać swoim pisaniem nawet tych, którzy tak jak my ze Skajem czas żeby pograć na komputerze mają tylko w wakacje, ewentualnie podczas dłuższej przerwy świątecznej.






A teraz, cytując klasyka, kończę, zanim wejdę im w tyłek tak głęboko, że już nie będzie wiadomo czy to już ja czy jeszcze oni...

P.S. Równo za tydzień tekst o praktykach na pediatrii.

wtorek, 26 lipca 2016

Dzień z życia praktykanta #4 – okiem Skaja


Na praktyki po czwartym roku przywiało nas ze Skajem na dwa różne oddziały. Ja swoich jeszcze nie zacząłem, ale za to on zaoferował się, że coś skrobnie. No i skrobnął. Nawet się nie domyślacie, jak ciężko było mi odczytać jego odręczne (odkopytne?) pismo...

Dzień 1
Ja wszystko rozumiem. Mamy mieć kontakt z naszym przyszłym zawodem, poza tym na praktykach możemy zdobyć umiejętności i zobaczyć rzeczy, o które często ciężko na zajęciach klinicznych. Już nawet pomijam fakt, że wysłali nas na anestezjologię i intensywną terapię, zanim w ogóle zaczęliśmy ten przedmiot na uczelni. No i nie ma kiedy tego zrobić, tylko w wakacje. Ba, jestem nawet w stanie przymknąć oko na to, że niektóre szpitale każą sobie za to płacić. ALE ŻEBY W WAKACJE WSTAWAĆ O SZÓSTEJ? Umieram. 
Niemniej jest świetnie. Oprócz mnie na oddziale praktykuje jeszcze pięcioro studentów i jakimś cudem wszyscy są z mojego uniwerka. Każdy dostał przydzieloną salę i swojego lekarza rezydenta, któremu mamy zatruwać życie, zamiast męczyć na zmianę losowo wybranych pracowników. Lubię moją panią doktor. Już pierwszego dnia pokazała mi, jak obsługiwać przenośny respirator i na co najbardziej zwracać uwagę na monitorze przy transporcie pacjenta.
No i przedstawiła się jako Agnieszka. Czy to znaczy, że mam się do niej zwracać po imieniu? Przecież to jest lekarz i mój opiekun! Chyba postaram się unikać bezpośrednich zwrotów, dopóki tego nie rozgryzę.

Dzień 2
Prześladuje mnie pani profesor z patofizjologii! Za pierwszym razem natknąłem się na nią, kiedy dorabiałem, sprzedając choinki przed świętami. Wtedy jeszcze myślałem, że tylko mi się wydaje, bo przecież szefowa działu ogrodów z Lerłamerlę mogła być po prostu do niej podobna, ale przysięgam, że teraz też jedna z pielęgniarek tutaj wygląda zupełnie jak ona! Najwyżej trochę bardziej przy kości, ale przecież każdy może przytyć. Wracając do domu, co chwilę oglądałem się za siebie.

A dzień zaczął się obiecująco. Ogólnie to na intensywnej terapii na lekarza przypadają po cztery łóżka. Na mojej sali dwa to ludzie z urazami, a dwa to przypadki przeniesione z chirurgii ze względu na komplikacje po zabiegu. Podczas porannego obchodu okazało się, że mamy dziś do założenia dwa wkłucia centralne (cewnik, najczęściej do żyły szyjnej wewnętrznej) i dwa do tętnic obwodowych. Gdy nadzorujący salę specjalista stwierdził, że powinienem się tego nauczyć, doktor Agnieszka, jak zwykle większość ludzi, popatrzyła na mnie z trochę nietęgą miną, ale zgodziła się wszystko mi pokazać i przy drugim pacjencie miałem spróbować zrobić to samemu.

Bilans: centralnego nie zdążyłem założyć, ale mam obiecane przy następnej okazji; trzy razy próbowałem wkłuć się w tętnicę promieniową bez skutku. No cóż...

Dzień 3
 Agnieszka powiedziała mi, że mam jej nie doktorować. Nie ma sprawy. Jeśli chodzi o mnie, to coraz więcej osób zamiast kolegowi mi Skaj. Zaczynam się czuć jak u siebie.

Dzień 4
Uważam, że to trochę śmieszne, że pierwszy raz w życiu widzę na oczy rezonans magnetyczny dopiero po czwartym roku na medycynie. Z drugiej stronyja pierdziu, ale to nudne. Przez pół godziny do końca badania słuchałem, jak technik rozmawia z doktorem Marcinem o dzieciach. Ma dwójkę i puszcza im Reksia, i jadą na urlop nad morze.
Poza tym w wolnych chwilach obczajam w Empendium leki, które przyjmują moi pacjenci. Jest parę, które podawane są praktycznie wszystkim. Levonor i dopamina na krążenie, furosemid na nerki, do tego midanium na spanie i oxynorm przeciwbólowo. Do doraźnej sedacji na czas transportu albo jakiegoś bolesnego zabiegu używa się propofolu. Większość też jest na jakimś antybiotyku zakażenia szpitalne to masakra. Trzeba ciągle uważać, bo strasznie łatwo toto roznieść. Zapomniałem raz wziąć igłę do strzykawki i sięgnąłem do szafki w rękawiczkach, w których już dotknąłem pacjenta. Dostałem słuszny opierdziel.
À propos tych zakażeń właśnie one są podobno najczęstszą przyczyną zgonów wśród hospitalizowanych bezdomnych amatorów napojów wyskokowych. Po przyjęciu na oddział zmywa się z takiego pacjenta warstwę brudu hodowaną nieraz miesiącami, która zawsze była jakąś tam zaporą mechaniczną dla bakterii a szczepy obecne w szpitalach ciężko zwalczyć nawet silnymi antybiotykami. Tak więc czystość potrafi zabić przynajmniej w niektórych przypadkach.
Czystość taka niebezpieczna...
Dzień 5
W piątki trzeba wypełnić karty zleceń na 3 dni w przód. Znowu zostałem zagoniony do papierkowej roboty, ale nie narzekam tak długo, jak nie błąkam się po korytarzu bez celu. No i Agnieszka mi zaufała, mimo że zawsze wolała robić to sama w końcu ona się pod tym podbija. Całe szczęście już weekend.

Dzień 6
Wymieniam cewniki, zakładam wkłucia, pobieram posiewy, noszę sprzęt, drukuję karty zleceń, biegam za lekarzami. No i paczę. Dużo paczę, bo dużo się dzieje jak nie na mojej sali, to na innej. Pegaz-orkiestra ze mnie.

Dzień 7
Wkłułem się do żyły szyjnej! Za pierwszym razem. Owszem, była dość duża i widziałem, gdzie jestem w USG, ale i tak uważam, że mam z czego być dumnym.
Intensywna terapia to w ogóle dobre miejsce na naukę. Jakkolwiek okrutnie to zabrzmi, większość pacjentów jest tu nieprzytomna i dlatego nie przejmują się, jak jakąś procedurę trzeba powtórzyć, bo studentowi trzęsą się kopytka albo będzie kilka razy pod rząd próbował założyć wenflon. Wśród tych przytomnych z kolei duża część nie kontaktuje i też jest trochę łatwiej, ale nie można zapominać, że nigdy nie wiadomo, ile tak naprawdę dociera do takiego chorego. Agnieszka specjalnie zwraca mi uwagę, żeby zawsze głośno i wyraźnie mówić do nich o tym, co będzie się przy nich robiło. Najgorsza z możliwych rzeczy, kiedy leżysz w szpitalu, to jak personel o tym zapomina.
Dzień 8
Jednej z pacjentek na mojej sali poprawiło się na tyle, że mogła zostać wypisana na inny oddział. A na sali obok zgon. Pierwszy raz ktoś umarł, jak przebywałem na oddziale. A tu wszystko tak... normalnie. Gdybym nie zaszedł tam przypadkiem, szukając aparatu do USG, pewnie bym się nawet nie dowiedział.

Dzień 9
Agnieszka jest zmęczona. Przyjmowaliśmy dziś nowego pacjenta. Pod wpływem alkoholu. Rzucającego się mimo wysiadających nerek i wątroby. Zsedować, zaintubować, podłączyć do respiratora i monitorów, założyć wszystkie wkłucia, a potem jeszcze tona papierologii. Staram się odciążyć moją rezydentkę jak mogę, ale mam małe możliwości jako student. Poprosiła mnie, żebym przyniósł jej kawę z bufetu na dole, ciągle przepraszając, bo wie, że nie jestem od tego. Oczywiście, że jej przyniosłem. Jak tylko by chciała, przynosiłbym jej codziennie. Jest świetnym opiekunem.
A moim ulubionym sprzętem na oddziale zostaje worek ambu. To naprawdę niesamowite, widzieć unoszącą się klatkę piersiową, gdy ściskasz go w kopytkach.

Dzień 10
Rano poszliśmy wszyscy całą szóstką do ordynatora poprosić go o pieczątkę pod potwierdzeniem odbycia praktyk. Popatrzył się, jakby widział nas pierwszy raz w życiu i chyba podbiłby nam wszystko, cokolwiek byśmy mu podsunęli. Zapamiętać ta informacja może mi się przydać w przyszłości. 
Wypisałem karty do poniedziałku, pochodziłem trochę po salach i zobaczyłem prezentację nowego monitora, który podpinali na próbę jednemu z pacjentów świetny sprzęt. Ma odłączany przenośny moduł tak, że nie trzeba przepinać wszystkich kabelków, gdy chce się gdzieś chorego przetransportować.
Za tydzień praktyki na pediatrii. Ciekawe jak będzie...