niedziela, 6 września 2015

Dzień z życia praktykanta #3 – Papierologia


Miesiąc czasu to wystarczająco dużo, żeby nawet niedoświadczony i średnio rozgarnięty koniowaty wdrożył się w funkcjonowanie oddziału, zaczynając od porannej odprawy i obchodu sal, poprzez życie codzienne tego fascynującego i magicznego miejsca jakim jest dyżurka lekarska, na wypisywaniu kart zgonu kończąc. Niestety nie tylko wyobrażenia o pracy lekarza wyniesione z serialu Doktor House umierają w szpitalu. Niemniej, każde praktyki to nowe doświadczenie, które jest wartościowe nie tylko ze względu na wdrażanie się do przyszłego zawodu. Nieznane miejsce, nieskończone możliwości do zrobienia z siebie idioty na oczach pracujących tam ludzi, ale też trochę szansy na odwalenie dobrej roboty i przy okazji nauczenie się czegoś.

Tak więc nawet jeśli Skaju, kiedy pierwszego dnia usłyszał, że są dwa przyjęcia na odcinku męskim, skoczył szybko do pobliskiej Biedronki po colę i czipsingi, coby z pustymi kopytami nie przychodzić na imprezę, tak po czterech tygodniach wiedział już nawet, co to emefka oraz kiedy może być potrzebna i że inka to nie tylko kawa zbożowa. Nauczył się też między innymi, z czego składa się dokładnie dokumentacja pacjenta na oddziale oraz jak wypisuje się karty zleceń.

Bo generalnie to w szpitalu wszystko się wypisuje. Recepty, zlecenia, zaświadczenia, wnioski do pomocy społecznej, konsultacje, badania, wypisy jak sama nazwa wskazuje też się wypisuje. Za pomocą wypisu wypisuje się pacjenta ze szpitala oczywiście. Z kolei przyjęcia... się robi. Ale żeby zrobić przyjęcie, trzeba mnóstwo rzeczy wypisać, więc i tak jak się nie obrócisz, zad będzie z tyłu. Tylko długopisy się nie wypisują, bo po pierwsze większość dokumentacji drukuje się z komputera, a po drugie przedstawiciele firm farmaceutycznych zapewniają stały dopływ artykułów biurowych.

W ogóle ta cała dokumentacja jest bardzo ważna. Nie każdy jest godzien, żeby móc ją uzupełniać. Skaj do dzisiaj nie rozumie, dlaczego o większość rzeczy z nią związanych wszyscy prosili raczej jego koleżankę, również na praktykach po trzecim roku, mimo że starał się wyglądać tak profesjonalnie jak się dało. Nawet koszulę z kołnierzykiem założył pod kitel i w ogóle. Całe szczęście roboty bywało na tyle, że nawet jego do niej zaprzęgano i nie musiał się nudzić, czytając po raz n-ty historie choroby pacjentów z oddziału tudzież kieszonkowy podręcznik do interny. Przy okazji, jeżeli chcieliście wiedzieć, co robią ambitni praktykanci, gdy nie mają co robić, to już wiecie. Kieszonkowy podręcznik do interny. Ewentualnie tacy, którzy chcą wyglądać na ambitnych...
Niech ktoś mi zabierze cienkopis D:
Gdzie tu miejsce na naukę? Na PRAKTYKĘ? Z reguły pomiędzy stałymi punktami dnia, czyli odprawą, wizytami i uzupełnianiem kart gorączkowych (karty gorączkowe, jak sama nazwa wskazuje, służą do zaznaczania ciśnienia tętniczego). Jest to czas wypełniony bieganiem po oddziale w poszukiwaniu zajęcia, chodzeniem jak cień za jednym z lekarzy i zadawaniem  wszystkich pytań, o jakich się tylko pomyśli i będą wystarczająco inteligentne, analizowaniem wyników badań i poznawaniem pacjentów zarówno przedmiotowo jak i podmiotowo. Znalazło się nawet trochę okazji, żeby porządnie podszkolić się w pobieraniu krwi i wreszcie kogoś zacewnikować.

Tja... tylko szkoda, że żeby się czegokolwiek nauczyć, trzeba pchać się do wszystkiego samemu, a jeżeli jakiemuś studentowi trafi się gorszy oddział, gdzie lekarze mają w zwyczaju olewać studentów ciepłym moczem, ma pozamiatane na starcie. Ja rozumiem, że przyszły lekarz powinien sam wykazywać ogólny pęd do kształcenia i że nikt niczego w życiu nie podaje na tacy, no ale serio? To chyba nie jest jakieś nie wiadomo co, żeby zamiast bezsensownych fakultetów, na które chodzi się często tylko po to, żeby mieć obecność, nie zrobić chociażby paru godzin zajęć typowo praktycznych w semestrze. A tu na dodatek trzeba jeszcze płacić szpitalowi, żeby łaskawie zechciał przyjąć do siebie na praktyki. Podczas gdy tacy nasi znajomi studiujący na ten przykład informatykę mają nawet czasem praktyki płatne. W sensie, że to oni dostają pieniądze.

Ufff... dobra. Wylałem trochę żalu.

Miesiąc to jednocześnie dość, żeby z wyraźną ulgą podsunąć pani ordynator kartkę z potwierdzeniem odbycia praktyk i dostać kolejną piękną pieczątkę do kolekcji. Jeszcze długo każde spojrzenie na historię choroby będzie wywoływać odruch wymiotny i nagły przypływ senności. Aż do października. Potem zabawa zaczyna się od nowa.

4 komentarze:

  1. No w końcu nowy post, już miałam z tych nudów Kontura wyciągnąć :D
    Robiłeś kiedyś praktyki w naszych uczelnianych szpitalach? Bo tak się zastanawiam, czy skoro mają cały czas tych studentów ( i mnóstwo ciekawszych przypadków) to jednak pozwolą zrobić coś więcej, czy mają cykora jak ci z powiatowych... :P
    Btw, miałeś praktyki, za które musiałeś płacić?! Mi w jednym szpitalu też kazali, ale wykorzystałam znajomości. Generalnie, dla mnie to patolka jakaś. :<

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się :/ Niestety (stety, ale pod tym akurat względem nie) nie mieszkam w Kato, więc robienie praktyk w uczelnianych szpitalach po prostu finansowo mi się nie opłaca, bo dużo więcej bym wydał na dojazdy/mieszkanie niż na płatne praktyki u siebie w mieście. Generalnie pierwsze dwa lata udawało mi się wszystko załatwić bezgotówkowo, że tak się wyrażę. Zobaczymy co będzie za rok...

      No i nie jest aż tak źle, że nic nie pozwalają robić. Ja na szczęście trafiałem na oddziały, z bardzo spoko personelem... no może z małymi wyjątkami. Po prostu najczęściej nie ma co, albo nikt nie zwraca na studentów uwagi i doświadczona pielęgniarka zakłada pięć wenflonów, zanim ty zdążysz znaleźć stazę i zapytać o zgodę :P Trzeba się po prostu dobrze zakręcić. Zresztą sama wiesz jak to wygląda, co ja ci będę... :v

      P.S. Skaj mówi, że Kontur w wakacje TO jest dopiero patolka :P

      Usuń
  2. To była ironia panie Skaj, co by zmobilizować autora do częstszych postów :D no wiem wiem... :< zostanę kiedys w Kato na praktykach i zdam relacje :D

    OdpowiedzUsuń
  3. "Nieznane miejsce, nieskończone możliwości do zrobienia z siebie idioty na oczach pracujących tam ludzi" - takie prawdziwe :D.
    Ja, co prawda na pielęgniarskich, ale byłam też w nie-klinicznym szpitalu i cóż, połowa personelu była przekonana, że miałam już milion godzin zajęć praktycznych na studiach i za rączkę prowadzić mnie nie będzie trzeba, a druga połowa powątpiewała, czy studentka-żółtodziób po I roku może pobierać krew.
    Ale było, minęło, może za rok będzie lepiej :).

    OdpowiedzUsuń