No bo – wracając do meritum – czym do jasnej ciasnej ma być to jedyne w swoim rodzaju „to”, po zrobieniu którego uczynimy świat lepszym miejscem, a filmowcy z Hollywood będą zabijać się o prawa do nakręcenia naszej biografii? Zakładając oczywiście, że nie chodzi o wcielanie w życie każdego pomysłu i zachcianki, które przyjdą Skajowi do łba. Pewnie Labeouf miał na myśli realizowanie swojego... bleh... Przeznaczenia.
To powinno być oczywiste. Przecież od dziecka powtarza nam się, że możemy w życiu robić cokolwiek zechcemy i ogranicza nas tylko nasza własna wola. Specjalnie nie chcę pisać o tym, że przecież nie każdy ma równe szanse i bardzo wiele zależy od statusu społecznego, majątkowego czy zwykłych predyspozycji. Jeśli chodzi o wzbudzanie poczucia winy wśród przedstawicieli białej klasy średniej, jest masa ludzi, którzy zrobią to lepiej ode mnie, a poza tym nie robi się do własnego gniazda czy coś w tym stylu.
No więc moje kochane niepowtarzalne płatki śniegu, pegazy wy moje, samotne wyspy pośród oceanu przeciętności, możecie robić, co tylko zechcecie. Czasem potrzeba sprzyjającej ekonomii, najczęściej odpowiedniego podejścia, niekiedy nutki szczęścia i iskry inspiracji. Bywa też, że muszą ucierpieć na tym jakieś „mniej ważne” obowiązki, ale generalnie wszystko jest możliwe. Właśnie z takiego założenia wychodzi Skaj, gdy Reszta Świata twierdzi, że łączenie muzyki z medycyną jest czymś nadzwyczajnym i godnym podziwu, a on tylko wzrusza skrzydłami, powtarzając z uśmiechem, że to tylko tak dobrze wygląda z zewnątrz.
Tylko że jeżeli lekarz nie da z siebie stu procent, będzie w najlepszym razie kiepskim lekarzem. Tak samo jest z muzykiem. Oczywiście nie ma tu prostej odpowiedzi: nasza pasja jest częścią nas, jest niezbędna do życia, a ludzie tak jak pegazy – są stworzeniami wielowymiarowymi. W ostatecznym rozrachunku chodzi jednak o priorytety. Bo możesz być kimkolwiek zechcesz.
Ale czy możesz być tym wszystkim jednocześnie?