Na praktyki po czwartym roku przywiało nas ze Skajem na dwa różne oddziały. Ja swoich jeszcze nie zacząłem, ale za to on zaoferował się, że coś skrobnie. No i skrobnął. Nawet się nie domyślacie, jak ciężko było mi odczytać jego odręczne (odkopytne?) pismo...
Dzień 1
Ja wszystko rozumiem. Mamy mieć kontakt z naszym przyszłym zawodem, poza tym na praktykach możemy zdobyć umiejętności i zobaczyć rzeczy, o które często ciężko na zajęciach klinicznych. Już nawet pomijam fakt, że wysłali nas na anestezjologię i intensywną terapię, zanim w ogóle zaczęliśmy ten przedmiot na uczelni. No i nie ma kiedy tego zrobić, tylko w wakacje. Ba, jestem nawet w stanie przymknąć oko na to, że niektóre szpitale każą sobie za to płacić. ALE ŻEBY W WAKACJE WSTAWAĆ O SZÓSTEJ? Umieram.
Niemniej jest świetnie. Oprócz mnie na oddziale praktykuje jeszcze pięcioro studentów i jakimś cudem wszyscy są z mojego uniwerka. Każdy dostał przydzieloną salę i swojego lekarza rezydenta, któremu mamy zatruwać życie, zamiast męczyć na zmianę losowo wybranych pracowników. Lubię moją panią doktor. Już pierwszego dnia pokazała mi, jak obsługiwać przenośny respirator i na co najbardziej zwracać uwagę na monitorze przy transporcie pacjenta.
No i przedstawiła się jako Agnieszka. Czy to znaczy, że mam się do niej zwracać po imieniu? Przecież to jest lekarz i mój opiekun! Chyba postaram się unikać bezpośrednich zwrotów, dopóki tego nie rozgryzę.
Dzień 2
Prześladuje mnie pani profesor z patofizjologii! Za pierwszym razem natknąłem się na nią, kiedy dorabiałem, sprzedając choinki przed świętami. Wtedy jeszcze myślałem, że tylko mi się wydaje, bo przecież szefowa działu ogrodów z Lerłamerlę mogła być po prostu do niej podobna, ale przysięgam, że teraz też jedna z pielęgniarek tutaj wygląda zupełnie jak ona! Najwyżej trochę bardziej przy kości, ale przecież każdy może przytyć. Wracając do domu, co chwilę oglądałem się za siebie.
A dzień zaczął się obiecująco. Ogólnie to na intensywnej terapii na lekarza przypadają po cztery łóżka. Na mojej sali dwa to ludzie z urazami, a dwa to przypadki przeniesione z chirurgii ze względu na komplikacje po zabiegu. Podczas porannego obchodu okazało się, że mamy dziś do założenia dwa wkłucia centralne (cewnik, najczęściej do żyły szyjnej wewnętrznej) i dwa do tętnic obwodowych. Gdy nadzorujący salę specjalista stwierdził, że powinienem się tego nauczyć, doktor Agnieszka, jak zwykle większość ludzi, popatrzyła na mnie z trochę nietęgą miną, ale zgodziła się wszystko mi pokazać i przy drugim pacjencie miałem spróbować zrobić to samemu.
Bilans: centralnego nie zdążyłem założyć, ale mam obiecane przy następnej okazji; trzy razy próbowałem wkłuć się w tętnicę promieniową – bez skutku. No cóż...
Dzień 3
Agnieszka powiedziała mi, że mam jej nie doktorować. Nie ma sprawy. Jeśli chodzi o mnie, to coraz więcej osób zamiast „kolego” mówi mi Skaj. Zaczynam się czuć jak u siebie.
Dzień 4
Uważam, że to trochę śmieszne, że pierwszy raz w życiu widzę na oczy rezonans magnetyczny dopiero po czwartym roku na medycynie. Z drugiej strony, ja pierdziu, ale to nudne. Przez pół godziny do końca badania słuchałem, jak technik rozmawia z doktorem Marcinem o dzieciach. Ma dwójkę i puszcza im Reksia, i jadą na urlop nad morze.
Poza tym w wolnych chwilach obczajam w Empendium leki, które przyjmują moi pacjenci. Jest parę, które podawane są praktycznie wszystkim. Levonor i dopamina na krążenie, furosemid na nerki, do tego midanium na spanie i oxynorm przeciwbólowo. Do doraźnej sedacji na czas transportu albo jakiegoś bolesnego zabiegu używa się propofolu. Większość też jest na jakimś antybiotyku – zakażenia szpitalne to masakra. Trzeba ciągle uważać, bo strasznie łatwo toto roznieść. Zapomniałem raz wziąć igłę do strzykawki i sięgnąłem do szafki w rękawiczkach, w których już dotknąłem pacjenta. Dostałem słuszny opierdziel.
À propos tych zakażeń – właśnie one są podobno najczęstszą przyczyną zgonów wśród hospitalizowanych bezdomnych amatorów napojów wyskokowych. Po przyjęciu na oddział zmywa się z takiego pacjenta warstwę brudu hodowaną nieraz miesiącami, która zawsze była jakąś tam zaporą mechaniczną dla bakterii – a szczepy obecne w szpitalach ciężko zwalczyć nawet silnymi antybiotykami. Tak więc czystość potrafi zabić – przynajmniej w niektórych przypadkach.
|
Czystość taka niebezpieczna... |
Dzień 5
W piątki trzeba wypełnić karty zleceń na 3 dni w przód. Znowu zostałem zagoniony do papierkowej roboty, ale nie narzekam tak długo, jak nie błąkam się po korytarzu bez celu. No i Agnieszka mi zaufała, mimo że zawsze wolała robić to sama – w końcu ona się pod tym podbija. Całe szczęście już weekend.
Dzień 6
Wymieniam cewniki, zakładam wkłucia, pobieram posiewy, noszę sprzęt, drukuję karty zleceń, biegam za lekarzami. No i paczę. Dużo paczę, bo dużo się dzieje – jak nie na mojej sali, to na innej. Pegaz-orkiestra ze mnie.
Dzień 7
Wkłułem się do żyły szyjnej! Za pierwszym razem. Owszem, była dość duża i widziałem, gdzie jestem w USG, ale i tak uważam, że mam z czego być dumnym.
Intensywna terapia to w ogóle dobre miejsce na naukę. Jakkolwiek okrutnie to zabrzmi, większość pacjentów jest tu nieprzytomna i dlatego nie przejmują się, jak jakąś procedurę trzeba powtórzyć, bo studentowi trzęsą się kopytka albo będzie kilka razy pod rząd próbował założyć wenflon. Wśród tych przytomnych z kolei duża część nie kontaktuje i też jest trochę łatwiej, ale nie można zapominać, że nigdy nie wiadomo, ile tak naprawdę dociera do takiego chorego. Agnieszka specjalnie zwraca mi uwagę, żeby zawsze głośno i wyraźnie mówić do nich o tym, co będzie się przy nich robiło. Najgorsza z możliwych rzeczy, kiedy leżysz w szpitalu, to jak personel o tym zapomina.
Jednej z pacjentek na mojej sali poprawiło się na tyle, że mogła zostać wypisana na inny oddział. A na sali obok zgon. Pierwszy raz ktoś umarł, jak przebywałem na oddziale. A tu wszystko tak... normalnie. Gdybym nie zaszedł tam przypadkiem, szukając aparatu do USG, pewnie bym się nawet nie dowiedział.
Dzień 9
Agnieszka jest zmęczona. Przyjmowaliśmy dziś nowego pacjenta. Pod wpływem alkoholu. Rzucającego się mimo wysiadających nerek i wątroby. Zsedować, zaintubować, podłączyć do respiratora i monitorów, założyć wszystkie wkłucia, a potem jeszcze tona papierologii. Staram się odciążyć moją rezydentkę jak mogę, ale mam małe możliwości jako student. Poprosiła mnie, żebym przyniósł jej kawę z bufetu na dole, ciągle przepraszając, bo wie, że nie jestem od tego. Oczywiście, że jej przyniosłem. Jak tylko by chciała, przynosiłbym jej codziennie. Jest świetnym opiekunem.
A moim ulubionym sprzętem na oddziale zostaje worek ambu. To naprawdę niesamowite, widzieć unoszącą się klatkę piersiową, gdy ściskasz go w kopytkach.
Dzień 10
Rano poszliśmy wszyscy całą szóstką do ordynatora poprosić go o pieczątkę pod potwierdzeniem odbycia praktyk. Popatrzył się, jakby widział nas pierwszy raz w życiu i chyba podbiłby nam wszystko, cokolwiek byśmy mu podsunęli. Zapamiętać – ta informacja może mi się przydać w przyszłości.
Wypisałem karty do poniedziałku, pochodziłem trochę po salach i zobaczyłem prezentację nowego monitora, który podpinali na próbę jednemu z pacjentów – świetny sprzęt. Ma odłączany przenośny moduł tak, że nie trzeba przepinać wszystkich kabelków, gdy chce się gdzieś chorego przetransportować.
Za tydzień praktyki na pediatrii. Ciekawe jak będzie...