Nie wypada być pegazem

Bo generalnie to w dzisiejszych czasach bycie pegazem jest trudne. Jakby sama niebieska sierść i kopytka nie przeszkadzały wystarczająco w codziennym funkcjonowaniu...

Pegaz na mikrobiologii - czyli czym się różni lekarz od wiedźmina

Nauka na mikrobach ogranicza się do dwóch podstawowych, niemalże egzystencjalnych pytań, z którymi prędzej czy później musi się zmierzyć każdy adept sztuki medycznej, praktykujący lekarz a także wiedźmin czy inny eksterminator...

Sen

Topos teatrum mundi w wersji kopytnej oraz sztuka improwizacji.

Dzień z życia praktykanta #4 - okiem Skaja

Na praktyki po czwartym roku przywiało nas ze Skajem na dwa różne oddziały. Ja swoich jeszcze nie zacząłem, ale za to on zaoferował się, że coś skrobnie. No i skrobnął. Nawet się nie domyślacie, jak ciężko było mi odczytać jego odręczne (odkopytne?) pismo...

Saksofon, jakiego nie znacie

Generalnie większość ludzi wie, albo przynajmniej kojarzy, że instrument, o którym mowa zyskał swoje miano od nazwiska swojego pierwszego konstruktora. Z Saxa to w ogóle niezły numer był...

poniedziałek, 20 lipca 2015

Dzień z życia muzyka

Gdy 13 maja 2015 roku niepozornie wyglądający niebieski pegaz wychodził rano z domu z futerałem na instrument zarzuconym na grzbiet, nie spodziewał się, że za dwa miesiące to właśnie ten dzień zostanie przeze mnie opisany na jego blogu.

Jak zapewne już większość z was zdążyła zauważyć, nawet jeżeli nie czytacie Dnia... od początku, Skaju jest saksofonistą. Nawet jeżeli wszystko wskazuje na to, że w przyszłości światła reflektorów i żel w grzywie będą ustępować miejsca lampom bezcieniowym i białym kitlom, swoją drugą pasję traktuje bardzo poważnie, co czasami wiąże się z pewnymi niedogodnościami. Bądź co bądź, duża i stosunkowo ciężka czarna walizka nie jest standardowym wyposażeniem studenta medycyny, a obowiązki pań w szatni  rzadko kiedy wybiegają poza standardową trójkę: kurtki, parasole, damskie torebki. Próba zostawienia u nich instrumentu kończy się zwykle pytaniami o zawartość walizki, odmową lub - i wbrew pozorom to jest najgorsze - Morderczym Spojrzeniem numer 7 znanym także jako Dobra Daj Mi To Coś I Zejdź Mi Z Oczu.

Ale warto. Nawet nie dlatego, że płeć piękna leci na muzyków (bo leci, ale o tym innym razem). Warto dla tego, co stanie się wieczorem. Gdy panie z szatni odprowadzą Skaja nienawistnym wzrokiem, wydawszy mu instrument, a nasz pegaz wsiądzie w autobus w drodze na koncert, zacznie się dzień z życia muzyka.


Autobus jest zwykle ostatnią chwilą na wyciszenie się przed graniem i pozbieranie myśli w samotności. Na miejscu zwykle za dużo się dzieje, zawsze trzeba coś sprawdzić, rozłożyć, czekać na nagłośnieniowca, który się spóźnia, dogadać ostatnie szczegóły koncertu z pozostałymi członkami zespołu... to całe cudowne zamieszanie, które sprawia, że krew zaczyna buzować już od chwili, kiedy z oddali zobaczysz scenę lub sam budynek, w którym masz za dwie godziny zagrać. Na razie jednak...

...trzeba się skupić na odnalezieniu backstage'u czy jakiegoś miejsca do rozłożenia się i zostawienia gratów na czas koncertu. Skaj nie może się doczekać, kiedy już będzie na tyle sławny i rozpoznawalny, że pracownicy obiektu sami z siebie przywitają go i pokażą drogę. Niekoniecznie do garderoby z gwiazdką przybitą na drzwiach. Serio, bądźmy realistami. Niestety na chwilę obecną wszyscy są zawsze bardzo zajęci i nikt nie ma czasu nawet spojrzeć na niebieskiego pegaza nerwowo rozglądającego się za kimś, kto wygląda na osobę odpowiedzialną za imprezę.


Takie garderoby, jak się już je znajdzie, bywają różne: od zupełnie nieistniejących po oddzielne pokoje albo namioty przy scenie plenerowej czasem nawet z bonusem w postaci cateringu. Na catering oczywiście nie rzucamy się jak banda hipsterów na moccacino z mlekiem sojowym w Starbucksie. Bądź co bądź, jesteśmy profesjonalistami. Najgorszym faux pas, jakie można w tym momencie popełnić, jest szturchnięcie gitarzysty kopytkiem i rozemocjonowany szept: Ziooooom, jemy?. Skaju jako Doświadczony Muzyk (DM) wie, że dozwolone jest najwyżej jedno dwu i pół sekundowe spojrzenie w stronę stolika i lekkie uniesienie kącika ust z aprobatą. Najpierw trzeba zająć się swoim instrumentem i zacząć przygotowania do występu.


Gdyby trzeba było wybrać jedną rzecz jako najmniej lubiany element przedkoncertowej rutyny, byłoby to na pewno nagłaśnianie zespołu. Nie tylko dłuży się niemiłosiernie, ale na dodatek i tak zawsze po występie ktoś podchodzi i mówi, że w ogóle nie było słychać saksu albo perkusja była za głośno. To zwykle trzeci moment, gdzie Skaju przenosi się myślami w daleką przyszłość, gdzie na wszystkie koncerty będzie jeździł z własnym dźwiękowcem. Drugi jest wtedy, jak w czasie grania okazuje się, że jednak nie słyszy się dobrze w odsłuchach. Naprawdę mało rzeczy potrafi tak zepsuć granie jak kiepski odsłuch, ot co.


Teraz doszedłem do momentu, w którym powinienem napisać coś o samym występie. Godzina zero, Skaj przybija piątkę z zespołem i wśród oklasków widowni wszyscy wychodzą na oświetloną scenę. Serce zaczyna mu mocniej bić, gdy mimochodem rzuca okiem na ludzi zgromadzonych trochę niżej przed nim. Lider daje znak i...

Stop. Niech tym razem przemówi muzyka. Mógłbym próbować opisać to, co dzieje się, gdy perkusista nabije pierwszy utwór, a zgromadzona we wszystkich energia wreszcie znajdzie ujście w decybelach wydobywających się z głośników. Mógłbym, ale to by się mijało z celem i wyszłoby sztucznie lub niepotrzebnie patetycznie, biorąc pod uwagę moje umiejętności pisarskie.


Ale to dobrze. W muzyce właśnie to jest piękne, że wcale nie potrzebuje słów, a każdy przeżywa ją sam w zupełnie niepowtarzalny i fantastyczny sposób i... Znów wyszło sztywno. Posłuchajcie lepiej Marienthala.

No i koniec. Aplauz, czasem bis, adrenalina opada. Ukłon, kurtyna. Trzeba w końcu pozbierać zabawki, wyjść do znajomych, których wcześniej zauważyło się ze sceny, podziękować za miłe słowa, gdy udają, że wcale nie słyszeli jak w połowie grania zepsułeś solówkę i... Wrócić do domu. Gra na dwa fronty jako student medycyny i muzyk przy dostatecznie dużej ilości samozaparcia lub - jak w przypadku Skaja - szczęścia może się udać, jednak rzadko jest czas, żeby po koncercie zostać na afterze. Niedługo po ostatnim ukłonie można zobaczyć jeszcze małego niebieskiego pegaza z czarną walizką na grzbiecie, jak przeciska się między ludźmi, co jakiś czas zaczepiając kogoś i podawszy na pożegnanie kopytko, mówi cicho: Dzięki za granie, stary. Muszę już lecieć. Widzimy się w środę.



Bo w środy Skaj ma próby zespołu.